вторник, 17 ноября 2009 г.

Światosław Świacki: Jestem i Polakiem, i Rosjaninem...

Światosław Świacki, wybitny tłumacz literatury polskiej. Położył wielkie zasługi dla popularyzacji polskiej klasyki w Rosji. Tłumaczył zwłaszcza wielkich wieszczów romantycznych. Dziełem jego życia jest nowy rosyjski przekład Pana Tadeusz" Adama Mickiewicza. Przełożył też m.in. poemat Juliusza Słowackiego "Beniowski". Laureat nagrody im. Andrzeja Drawicza. (Gazeta Petersburska)

— Skąd wzięło się Pańskie zainteresowanie Polską?
 
Jestem wnukiem Polaka, Stanisława Świackiego, urodzonego w roku 1865, służącego przez lata w armii carskiej, absolwenta szkoły wojskowej w Oranienburgu, mianowanego w końcu I wojny światowej generałem. Kiedy zaczęła się w Rosji rewolucja 1917 roku, a potem wojna domowa, dziadek mój przedostał się przez Francję do Polski, w której zamieszkał aż do śmierci w roku 1952. W Polsce zostawił też po sobie dwoje dzieci: córkę i syna — tzn. moją ciotkę Ewę i mojego stryja Michała.


W Rosji natomiast, z pierwszego małżeństwa, miał dwóch synów: mojego ojca Pawła i jego brata Leonida. Mój ojciec Paweł podczas wojny domowej walczył przeciw czerwonym w szeregach białogwardzistów, pod dowództwem gen. Aleksandra Kołczaka, z którym przeszedł całą Syberię i dostał się do niewoli. Bolszewizm i komunizm nigdy nie odpowiadały poglądom naszej rodziny. Potem, dzięki zbiegowi wielu sprzyjających okoliczności oraz pomocy przyjaciół, uciekł z obozu na Syberii i osiadł w Petersburgu.

— Ma Pan więc polskie korzenie po dziadku i ojcu...

— Matka pochodziła natomiast z bogatej rodziny syberyjskich kupców, skąd w obawie przed komunistami przeniosła się do Petersburga. W Sankt Petersburgu poznała następnie i poślubiła mojego ojca.

— Pan też związany jest od zawsze z Petersburgiem...

— Tam się urodziłem w roku 1931, tam ukończyłem szkołę i studia.

— Kiedy zaczęła się Pana przygoda z językiem polskim?

— W domu rozmawialiśmy zawsze po rosyjsku. Znajomość polskiego przez mojego ojca nie była najlepsza. Języka polskiego faktycznie zacząłem się uczyć dopiero na polonistyce, którą ukończyłem w roku 1955. Decyzję o wyborze polonistyki podjąłem pod wpływem przekonań wewnętrznych, może jeszcze wówczas do końca nie rozbudzonych.

— Prawie jednocześnie zaczął Pan tłumaczyć literaturę polską na rosyjski...

— Jeszcze na studiach, choć nie studiowałem w najlepszych czasach. Najwartościowszych bowiem profesorów, ze względów ideologicznych, wyrzucali z uczelni albo zastraszali. Zostawali prawie sami karierowicze. Tak było na rusycystyce i wielu innych kierunkach humanistycznych. U nas na polonistyce było może trochę lepiej. Pierwsze moje tłumaczenia z polskiego na rosyjski robiłem na swój wyłącznie użytek. Potem znalazłem się w zespole tłumaczy literatury polskiej pracujących nad obszernym tomem poezji zachodnich i południowych Słowian. Przetłumaczyłem wówczas około 40 wierszy różnych poetów — poczynając od Mikołaja Reja, kończąc na poezji rewolucyjnej XIX wieku. Na nowszą poezję istniał wówczas zapis cenzury. Tą granicą była rewolucja październikowa. Dziś niektórych tych przekładów trochę się wstydzę. Z perspektywy lat widzę, że były zrobione bez odpowiedniej jeszcze wprawy. Na szczęście wiele z nich przetłumaczyłem później raz jeszcze. Tak było z Konradem Wallenrodem, który kilka lat później ukazał się w całości. Potem było już zdecydowanie łatwiej. Stopniowo też czułem coraz więcej zadowolenia z mojej pracy. Najwięcej radości w owym czasie sprawił mi przekład książki dla dzieci Wojciecha Żukrowskiego "Porwanie w Tiutiurlistanie". Potem tłumaczyłem "Balladynę" Juliusza Słowackiego... Tłumaczenie poezji uważałem zawsze trochę za pracę akademicką. Siadało się bowiem przy biurku, brało do ręki wiersze do tłumaczenia, maszynę do pisania i po wszystkim. Jedyna trudność polegała na dyscyplinie wewnętrznej tłumacza. Czasami bowiem trafiałem na fragmenty, które w danej chwili zupełnie mi się nie podobały.

— Najbardziej znany i ceniony był Pański przekład "Pana Tadeusza"...

— W poezji Mickiewicza były też fragmenty, choć na szczęście niewiele, które mnie niezbyt zachwycały. To jest jednak zupełnie normalne, że każdy autor ma coś trudnego, albo dziwnego dla innych. Podobnie czuję kiedy czytam np. Puszkina. Tam też nie wszystko do końca mnie zachwyca. Trzeba się jednak przełamywać i te nazwijmy "trudne" linijki przekładać też dokładnie. O "Panu Tadeuszu" myślałem przez lata. Pomysł jego przekładu na rosyjski dojrzewał długo. Pamiętam, jak już w końcu do tej pracy zaczęto mnie namawiać. Pierwszy urywek jaki przetłumaczyłem był opisem burzy. Potem, wiele lat później, nad grobem swego ojca, poczułem natchnienie. Wydawało mi się, że już wiem, jak należy przetłumaczyć Mickiewicza. Od tego się właśnie zaczęło. Później było już zdecydowanie łatwiej, a tłumaczenie popłynęło mi jak rzeka i nie mogłem go już zatrzymać. Pracowałem nawet po nocach, zaniedbując wszystkie inne swoje obowiązki. Chęć przetłumaczenia "Pana Tadeusza" była zdecydowanie silniejsza niż wszystko inne. Wcześniejsze tłumaczenie "Beniowskiego" było bardziej z rozsądku. Ciekawiło mnie, jak rozwiązać tę poetycką łamigłówkę, którą posługiwał się Juliusz Słowacki. "Pan Tadeusz" urzekł mnie natomiast i porwał. Tak było do ostatniego tłumaczonego wiersza. Nie bardzo też byłem pewny, jak zostanie odebrany. Mojego tłumaczenia nie mogłem bowiem porównywać do oryginału. Tłumaczenie było przecież jedynie pewnego rodzaju kopią, lepszą lub gorszą.

— Jak Pański przekład przyjęła krytyka rosyjska?

— Dziwne, ale właściwie nijak. Pisano jedynie, że się już ukazał i że wszyscy się z tego faktu cieszą. Niewiele jednak z tego wynikało. Brakowało prawdziwej oceny merytorycznej. Tę wystawiła mi dopiero strona polska. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu recenzja mojego przekładu była entuzjastyczna. To była jedyna i przenikliwa ocena mojej pracy.

— Czym obok tłumaczenia literatury polskiej zajmował się Pan jeszcze?


— Robiłem też inscenizacje na podstawie tłumaczonych książek dla dzieci. Blisko współpracowałem z teatrem lalek i telewizją, dla której przygotowałem np. 15 odcinków "Misia Uszatka". Byłem wreszcie autorem sztuk dla najmłodszych. Ostatnią moją pracą było tłumaczenie Norwida. Polska poezja wywierała na mnie zawsze wielkie wrażenie...

— Czy dziś może więc Pan spokojnie porozmawiać o swojej świadomości narodowej? Czy zadecydowały o niej polskie korzenie, czy matka i rosyjskie wychowanie?

— Gdyby przyszło mi określić swoją narodowość, to nie powiedziałbym, że jestem Rosjaninem, ani że jestem Polakiem. Bardziej czuję się dziś kosmopolitą. Zawsze mam wielką przyjemność przebywać w obcym kraju. Naprawdę trudno mi dziś powiedzieć, że jestem tylko Rosjaninem czy tylko Polakiem — raczej i Polakiem i Rosjaninem. Kiedy jestem w Polsce, bardziej czuję się Polakiem, kiedy zaś w Rosji — Rosjaninem, choć nie zawsze tak bezkompromisowo. To zależy jak się w danej chwili dzieje w Rosji. U nas są bowiem ciągle jakieś komplikacje, nazwałbym je: wewnątrznarodowe. Mam tu na myśli naszą ciągłą niestabilność i kłopoty z gospodarką. Rosja to przecież olbrzymi kraj, w którym nie ma jeszcze równowagi. Nie znaczy to, oczywiście, że jej nie kocham, czy że mam do niej negatywny stosunek. Polska jest natomiast bardziej jednolita. Kiedy tam jestem, to cieszę się bardzo, że osiągnęła już znaczące sukcesy — tak gospodarcze jak i polityczne. Zdaję sobie jednocześnie sprawę, że społeczeństwo polskie może tego jeszcze tak wyraźnie nie odczuwa. Sukcesy te są jednak sukcesami postępu i przychodzą stopniowo jeden po drugim. Mieszkając zaś w kraju trudno je z wewnątrz zobaczyć czy poczuć.

— Nasze dwa słowiańskie narody są do siebie podobne. Dostrzegalne są jednak i pewne różnice...

— U wszystkich Słowian jest wiele wspólnych cech. Są też i pewne różnice. Polacy są np. bardziej pracowici od Rosjan. Przynajmniej tak to teraz wygląda. Porównajmy w tym kontekście obie nasze gospodarki.

— A jaki jest dziś stosunek Rosjan do Polaków?


— Stosunek ten jest bardzo skomplikowany. Przeciętny Rosjanin, statystyczny człowiek, Polską się zupełnie nie interesuje, podobnie zresztą jak wieloma innymi krajami. Może tylko trochę jako krajem z Rosją sąsiadującym. Zdecydowanie ważniejsza jest dla nich Europa jako całość, a w niej Niemcy i, oczywiście, Ameryka, zdecydowanie nawet bardziej dziś niż Europa. Tak widzą dziś Polskę statystyczni obywatele naszej federacji. Przyczyną tego może być również fakt, że nasze gospodarki nie współpracują ze sobą na właściwym poziomie. Wzajemne zainteresowanie jest bardzo często wynikiem relacji pomiędzy poszczególnymi krajami, ich wielkości i częstotliwości.

— A jaki wpływ na ich kształtowanie ma dziś Polonia rosyjska i jaka jest w tym rola Polaków mieszkających w Petersburgu?

— Polaków w Petersburgu było zdecydowanie więcej jeszcze przed rewolucją 1917 roku. Potem, w czasach stalinowskich, szczególnie w latach trzydziestych, wykończono ich wielu. Stalin uważał zawsze Polaków za swoich wielkich wrogów. Jego zdaniem komunizm był zawsze obcy mentalności polskiej. Polacy ginęli więc tylko dlatego, że byli Polakami. Dziś wszyscy odczuwamy w Petersburgu wielkie odrodzenie polskości. Ludzie zaczynają ponownie interesować się swoimi korzeniami, także ci którzy pochodzą z rodzin polsko-rosyjskich. Zdecydowana ich większość to ludzie tu urodzeni i wychowani należący do trzeciego i czwartego pokolenia. Są to, podobnie jak i ja, zruszczeni potomkowie dawnych Polaków, którzy po latach zapomnienia garną się do kultury i języka polskiego. Wielu z nich należy dziś do Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego "Polonia" im. Adama Mickiewicza, Związku Polaków w Rosji czy innych organizacji polonijnych działających w naszym mieście.

— Czy Polonia w Sankt Petersburgu dostrzegana jest dziś przez władze miejskie i okręgowe?
kontynuacja tu:  

Комментариев нет:

Отправить комментарий